- Może najpierw coś zjedzmy? - zaproponował. - Mu¬sisz być głodna. - Sięgnął po leżącą przy telefonie kartę. - Na co masz ochotę? Westchnął. Zjawiłaś się tak tajemniczo... to, co obiecała mu powiedzieć. Następnego ranka Róża krócej niż zwykle zajmowała się sobą. Widać było, że bardzo pragnie coś powiedzieć, lecz To była długa noc. Co robić? Moment, przecież tylko powtórzyła to, o czym i tak roz¬pisywały się żądne sensacji kolorowe pisma. Cała ta sprawa od dawna była tajemnicą poliszynela. - I... - nie wytrzymała Róża. rozmyślał, czy Róża już o nim zapomniała, czy już nie czuje się jego różą... Był zdumiony jej płochością i Mark zdumiał się. Im? Tak, jak teraz. Mały Książę był zaskoczony. Nie spodziewał się, że Róża tak bardzo była do niego przywiązana. Nie wiedział, co upominek.
- Ale nim to się stanie, wolałabym, żeby on i jego kolesie znaleźli sobie inne miejsce do przesiadywania. Burgery zaraz będą gotowe. Miło było panią poznać - rzuciła w stronę Sayre, odchodząc - chociaż z wątpliwą szczerością. Zdawała się niechętnie zostawiać Becka sam na sam z inną kobietą. Kelnerka prawdopodobnie nie była jedyną dziewczyną w Destiny, której mocniej biło serce na widok Merchanta i Sayre rozumiała dlaczego. Miał w sobie niezaprzeczalny seksapil; zielone oczy, jasne włosy i uśmiech wart grzechu. Wyglądał równie przystojnie i elegancko w starych dżinsach i białej kratkowanej koszuli, które miał na sobie teraz, jak w garniturze, na pogrzebie. Bardzo atrakcyjny zestaw. Ale o Chrisie można było powiedzieć to samo. Nosił się równie elegancko, był przystojny niczym gwiazdor. Tyle że wiele niebezpiecznych, śmiercionośnych gadów także wygląda równie ujmująco. Chris był wężem, który uderzał, jednocześnie omamiając ofiarę swym pięknem. Sayre nie ufała Beckowi, podobnie jak starszemu bratu. Może nawet bardziej. Chris urodził się złym człowiekiem, Merchantowi płacono za jego podłość. - Selmie pękłoby serce, gdyby się dowiedziała, że przyszłaś tu na obiad, chociaż przez cały dzień próbowała nas nakarmić - zauważył Beck. - Kocha nas. Zawsze kochała i to bardziej, niż sobie na to zasłużyliśmy. - Dlaczego uważasz, że nie zasługujesz na miłość? - spytał, pochylając się ku niej. - Jest pan prawnikiem, panie Merchant, a nie psychoanalitykiem. - Próbuję po prostu podtrzymać konwersację. - Klaps Watkins też tak mówił. Roześmiał się głośno. - Zatem muszę popracować nad swoją techniką. Przez chwilę mieszał słomką w swojej szklance coli. - Sayre, przepraszam cię - powiedział powoli, spoglądając jej w oczy. - Za to, że w ten sposób mówiłem o starym Mitchellu. To była tania zagrywka. Zazwyczaj postępuję nieco bardziej uczciwie, nawet gdy jestem zły. Nienawidząc się za wiarę w szczerość jego przeprosin, nie odpowiedziała. Wzruszyła tylko ramionami. Kelnerka przyniosła ich zamówienia. Burgery były takie, jakie powinny być; tłuste, gorące i smakowite. Przez kilka chwil jedli w milczeniu, ale Sayre wiedziała, że Beck jej się przygląda. - O co chodzi, panie Merchant? - spytała wreszcie. - Słucham? - Ciągle pan na mnie patrzy. - Hmm, przepraszam. Zastanawiałem się po prostu, czy podziękowanie rzeczywiście jest dla ciebie tak trudne. - Za co? - Za odstraszenie Watkinsa. Skinął głową w kierunku okna. Odwróciła się i spojrzała, jak natręt wsiada na motocykl. Kopnął zapłon i wyjechał z miejsca na parkingu przed barem. Zanim z rykiem silnika oddalił się na autostradę, pokazał im środkowy palec. - To najlepiej świadczy o jego opinii o nas - mruknęła Sayre i dodała: - Poradziłabym sobie z nim, ale prawdopodobnie nie bez wszczynania awantury i zrobienia z siebie głównego tematu miejscowych plotek. Dlatego dziękuję. - Cieszę się, że mogłem pomóc. - Powiedział, że już kiedyś spuścił ci manto. Naprawdę? - To jego wersja. - Skończył jeść burgera i wyciągnął dwie serwetki z podajnika, żeby wytrzeć ręce. - To dzięki Watkinsowi ponownie zaprzyjaźniliśmy się z Chrisem. Dwie kawy - rzucił do - Doug? Właśnie się dowiedziałam, że moja siostra nie żyje, a jej dziecko zostało samo w Sydney. Muszę tam je¬chać. Natychmiast. Zostawię wszystko na miejscu. Zabie¬rzesz moje rzeczy z powrotem do obozu? - Nie, ale być może będę musiała cię tam wnieść - mruknęła pod nosem, wysiadając i podchodząc do drzwi od strony pasażera. Pomogła Beckowi wysiąść i razem pokuśtykali w kierunku schodów przed tylnym wyjściem. - Czy zanim wyjdziesz, mogłabyś nakarmić Frita? - poprosił Beck. - Oczywiście. Pies przywitał ich tak żywiołowo, że Sayre musiała go przywołać do porządku. - Spokój! - zawołała surowo, pamiętając, jakiego tonu używał Beck w barze. Pies posłuchał, chociaż widać było, że jest zawiedziony. - Przykro mi, kolego. Pobawimy się później - powiedział Beck. - Wyjaśnię mu wszystko, jak tylko skończę się zajmować tobą - rzekła Sayre, prowadząc go do sypialni. - Nie musisz tego robić. - Owszem, muszę. To moja wina. - Przecież nie rzuciłaś we mnie kamieniem. - Spojrzał na nią z ukosa. - A może jednak? - Nie, ale stałam po stronie osobnika, który to zrobił, Ostrzegałeś mnie, że demonstracja koniec końców przekształci się w krwawe zamieszki i że ktoś na tym ucierpi. Nie posłuchałam cię, - Zauważyłem, że masz ten brzydki nawyk. - Beck, te twoje żebra, które nie są połamane... - Tak? - Mogę zmienić ten stan. Jęknął z bólu. - Błagam cię, nie rozśmieszaj mnie. Gdy znaleźli się w sypialni, oparła go o wezgłowie łóżka i szybko odsunęła kołdrę. Następnie pomogła mu usiąść na brzegu materaca. - Będziesz mógł wytrzymać w tej pozycji, dopóki nie zdezynfekuję rany na policzku? Wyraźnie cierpiał. Był spocony, wargi mu zbielały. - Apteczka jest w łazience - szepnął. Sayre przeszukała kilka szuflad i szafek, zanim znalazła bandaże, watę, wodę utlenioną i fiolkę ibuprofenu. Gdy wróciła do pokoju, zastała Frita u stóp Becka, piszczącego żałośnie. Beck głaskał go po głowie. - Martwi się o mnie - powiedział. - Jest mądrzejszy od ciebie. Czy poza kamieniem coś jeszcze uderzyło cię w głowę? - Nie. - Czy straciłeś przytomność? Nie kręci ci się w głowie? Co jadłeś na śniadanie? - Nie jadłem śniadania. - W porządku. W takim razie na kolację. - Sayre, nie mam wstrząsnienia mózgu. - Skąd wiesz? - Ponieważ w przeszłości przeszedłem przez dwa. - Futbol? - Baseball. Oberwałem w głowę. - Dlatego jest taka twarda? - Posłuchaj, nie mam zawrotów głowy, nie jest mi niedobrze, nie straciłem ani na chwilę przytomności... - przerwał, wciągając z sykiem powietrze, gdy przyłożyła mu watę nasączoną wodą utlenioną do rany na policzku. - Możesz potrzebować szwów.
- Jak długo? - Zaczekaj! - Chciał poinformować Maggie, że już nie na widok lancetu i kilku kropli krwi.
- Moja praca to ciągłe podróże. Rzadko bywam w domu. - Już jadę, Jane. słuszności jego przewidywań o tym, że w miarę
innego miała na myśli: - Podobno jedzie pan do Sydney, tak? - spytała rze¬czowo. - Proszę mnie zabrać ze sobą. mnie tam w niedzielę. Selma wie, że przez cały dzień nie wychyliłem nosa z domu. Sam byłeś ze mną przez kilka godzin. Nie widziałem się z Dannym ani nie zamieniłem z nim słowa od soboty rano, kiedy byliśmy razem w klubie. - Gdzie słyszano, jak kłóciliście się dosyć ostro. - Sprzeczaliśmy się o aut. Powiedz mi, kto się nie kłóci o punkty w tenisie? Jezu! - On też. - Co? Ach. - Chris skierował podmuch z otworów wentylacyjnych prosto na siebie, delektując się chłodniejszym powietrzem. - No dobrze. Danny uważał, że popełniłem bluźnierstwo, bo powiedziałem kilka uwłaczających zdań o jego świątobliwym Kościele. Był moim bratem, a ja uznałem, że kroczy niewłaściwą ścieżką. Miałem prawo do własnej opinii. - I do wyszydzania? Chris westchnął. Huff chciał, żebym wybadał Danny'ego, przywołał go do rozsądku, spróbował zawrócić z dotychczasowej drogi, Jeżeli byłem nieco sarkastyczny... - Świadkowie, o których wspomniał Scott, mówią, że wsiadłeś na niego dosyć ostro. No więc, jak to było? - Nie pamiętam dokładnie, co powiedziałem. - „Nie pamiętam dokładnie, co powiedziałem" to niezbyt dobra linia obrony w sądzie, Chris. Chris spojrzał na niego ostro. - W sądzie? - Jeszcze nie zrozumiałeś? Próbują wyjaśnić twoją rolę w tym zamieszaniu i to tylko kwestia czasu, kiedy umieszczą cię na obrazku jako osobę, która pociągnęła za spust, posyłając Danny'ego do piekła. - To się nie stanie, ponieważ mnie tam nie było. Beck spojrzał na niego twardym wzrokiem. - Nie radzę kłamać w rozmowie ze mną, Chris. Jeśli zrobi się z tego prawdziwa afera, nie chcę pojawiających się znienacka żadnych niespodzianek. - To co mam zrobić? Przysięgnąć na wszystkie świętości, na „jak babcię kocham"? - W porządku. Żartuj sobie, ile chcesz. Chris przestał się uśmiechać z wyższością. - Posłuchaj, zdaję sobie sprawę, że jesteś teraz w prawniczym nastroju. Tak jak powiedział Huff, płacimy ci za to, żebyś martwił się za nas. Nie wiem jednak, co takiego jeszcze mam zrobić, by przekonać cię o mojej nieobecności w domku rybackim w zeszły weekend. Ostatnim razem byłem tam z tobą, kilka miesięcy temu. Danny'ego widziałem ostatni raz, gdy zmierzał w kierunku przebieralni w klubie, w niedzielne przedpołudnie. Strasznie się wkurzył po naszej kłótni o te jego religijne nonsensy. Był niezwykle czuły na punkcie krytykowania religii, a ja poczyniłem kilka niewybrednych uwag na ten temat, więc owszem, wyszedł z klubu trochę najeżony. - A co z tobą? W jakim byłeś nastroju po waszym rozstaniu? Danny, zawsze bardzo uległy, nagle się postawił. Jak się wtedy poczułeś? - Przyznaję, zdenerwowało mnie to, że Danny zrobił z siebie idiotę na oczach tych wszystkich sekciarzy. Wielu z nich pracuje dla nas. Nie powinni sobie pomyśleć, że jesteśmy mięczakami, czy chodzi o Boga, czy o cokolwiek. Byłem zły. Żeby się uspokoić, przepłynąłem parę basenów, a potem odwiedziłem Lilę, gdy tylko zadzwoniła, że jest sama w domu. Resztę popołudnia spędziłem między jej mocnymi udami. To niesamowite, jak wiele frustracji mija, kiedy uprawia się seks z tak ostrą i gwałtowną partnerką, jak Lila. Jej wyobraźnia nie zna granic. - Oszczędź mi szczegółów. Kąciki jego ust zadrgały podejrzanie. - Nie, przecież masz kilkanaście osób służby. Co robić? Dominik nie dał się nabrać na tę udawaną obojętność, ale nie dał też po sobie nic poznać.